-
Z JavaScript wszystko jest możliwe
JavaScript to ciekawy język. Choć nie wiem, czy słowo "ciekawy" w tym przypadku ma znaczenie pozytywne, czy negatywne. Oto przykład:
Ile wynosi suma dwóch pustych tablic
[] + []? W miarę proste, wynosi"", pusty ciąg znaków. OK, ma to jakiś sen. Czy tą samą logikę można zastosować od obiektów? Teoretycznie nic nie stoi na przeszkodzie, więc śmiało wklepujemy w konsolę{} + {}. I co? Niespodzianka, zamiast pustego stringaNaN.Rozbijmy to na czynniki. Ile wynosi
{}?undefined. Więcundefined + undefinedpowinno równać sięNaN. Sukces! Prawda. Ta sama logika powinna więc stosować się do tablic i pusta tablica powinna się nam zrzutować na pusty ciąg. W końcu już udowodniliśmy, że[] + [] = "". Tyle, że nie.[] = []. Koniec i kropka.Robi się ciekawie. Idziemy dalej. Suma pustej tablicy i pustego obiektu
[] + {}. Chwila napięcia i oto wynik:"[object Object]". A w drugą stronę? W podstawówce uczyli, że dodawanie jest przemienne. Widać JS do podstawówki nie chodził i{} + []=0.Disclaimer: tak, to wszystko ma sens jak się nad tym głębiej zastanowić, poczytać i tak dalej. Lecz jeśli ktoś kiedyś Wam powie, że JavaScript jest prostym językiem programowania, to proszę, Oto piękny dowód, że chyba nie do końca.
-
Zegar czasu rzeczywistego dla Raspberry Pi
Oprócz wielu zalet, Raspberry Pi, co oczywiste, ma wady. Jedną z nich jest brak zegara czasu rzeczywistego. Co z tego wynika? Bez połączenia z internetem Raspberry Pi nie ustawi aktualnej daty po podłączeniu zasilania. Wada? Nie zawsze i nie dla każdego, ale jednak wada. Na szczęście, można ją dość łatwo usunąć i wyposażyć naszą Malinkę w zegar czasu rzeczywistego podłączony za pomocą magistrali I2C, na przykład DS1307.
Oto co będzie potrzebne:
- Raspberry Pi (no kto by się domyślił...) z włączoną obsługą magistrali I2C. Instrukcja włączenia I2C dostępna jest w moim wpisie sprzed roku,
- układ scalony DS1307,
- rezonator kwarcowy 32,768kHz,
- źródło zasilania, na przykład bateria CR2032,
- kilka przewodów,
- lutownica,
- spoiwo lutownicze zwane popularnie cyną,
Jak widać, lista elementów nie jest długa, a sam schemat elektryczny też nie powala na kolana stopniem skomplikowania:
-
Przebudowa CH Ster w Szczecinie
Przebudowa CH Ster (dawniej King Cross), jednego z najstarszych centrów handlowych w Szczecinie zakończona. Tak przynajmniej twierdzi zarządca obiektu. I ma rację, tyle, że nie do końca. Ale po kolei, co się zmieniło? Dużo:
- jaśniejsze kolory,
- lepsze oświetlenie,
- nowa posadzka,
- nowa i kolorowa fasada.
O ile do zmiany szaty kolorystycznej, oświetlenia i posadzki, jak i ogólnego wrażenia z przebudowy, nie mam zastrzeżeń, to nowa fasada wywołuje mieszane odczucia. Z jednej strony, coś nowszego, weselszego i ciekawego. Z drugiej, hmm, nie do końca wiem po co i dla kogo.
Przestrzeń pomiędzy fasadą i właściwym budynkiem jak na razie straszy. Kostka brukowa i iglaki w doniczkach. Połowa iglaków, jak znam życie, do lata uschnie, bo te doniczki duże to nie są. Mam nadzieję, że brak ławek, stolików i innej infrastruktury jest tymczasowy, a uzyskane miejsce zostanie wykorzystane w ciekawy i użyteczny sposób. Tyle dobrego, że projektant nie poszedł w ślady twórców niechlubnej "Alei Kwiatowej" i każdy iglak nie ma swojej własnej skrzynki energetycznej. Poczekajmy od wiosny.
Przy okazji, likwidacji uległa droga biegnąca przy ścianie centrum handlowego. OK, nie ma sprawy. I tak jazda tamtędy nie miała większego sensu. Droga po drugiej stronie parkingu była po prostu szybsza i wygodniejsza. Tyle tylko, zmniejszeniu uległa także ogólna liczba miejsc parkingowych i łatwość parkowaniu, wjazdu i wyjazdu. A była to, moim zdaniem, jedna z największych zalet CH Ster. Po prostu, miejsce parkingowe zawsze było, a wjazd i wyjazd były raczej formalnością. Czy teraz będzie równie dobrze? Trzeba poczekać do Wielkanocy i poprzedzającego ją szaleństwa zakupów.
-
1000 lat po Ziemi
Parafrazując Harrego z jednego z moich ulubionych sitcomów "Trzecia planeta od słońca": "są trzy rodzaje filmów: dobre filmy, złe filmy i filmy których nie widziałem". Dzisiejszego wieczora film "1000 lat po Ziemi", czyli w oryginale "After Earth" awansował z trzeciej do drugiej kategorii.
Po kolei. Lubię filmy SciFi. Bo co tu nie lubić, a bohater dzisiejszego wpisu zdecydowanie jest filmem SciFi. Lubię także Willa Smitha. Bo co tu nie lubić. Will Smith dobrym aktorem jest i dobre filmy na jego koncie to potwierdzają. Lubię też kiedy fabuła niesie ze sobą powiew świeżości. A także kiedy film trzyma się kupy, aktorzy są obsadzeni we właściwych rolach, reżyser ma pomysł i wie jak go zrealizować, a film (już to raz napisałem) trzyma się kupy. I szkoda tylko, że prawie wszystkie te rzeczy zawiodły w przypadku "After Earth".
-
4,5 kilograma epickiego pieczonego ptaka
Średnio dwa razy do roku (zwykle w okolicach świąt wszelakich) mam ochotę zrobić jakąś bardziej "ambitną" potrawę. Bo ile można jeść schabowe? A to szynka w cieście, a to zupa rybna, jakieś inne pieczone mięsiwo. W tym roku kierunek został wyznaczony jeszcze w listopadzie: ma być duży pieczony ptak. Najlepiej indyk. Tak, indyk to jest to. Ma być duży, pieczony i epicki. Dlaczego akurat epicki? Nie wiem, ale epickość jakoś mi pasuje do wielkiego pieczonego ptaka.
Po ptaka wybrałem się do sklepu już w sobotę rano (Wigilia dla przypomnienia w roku 2013 wypadała we wtorek). Indyka niestety nie było. Były za to gęsi. Mrożone. Z podrobami. Z napisami po niemiecku. Może odrzuty z eksportu?? Tak czy inaczej, za jakieś 55zł stałem się właścicielem 4,5 kilogramowej mrożonej gęsi.
-
Rozwiązałem umowę z Orange
Godzinę temu rozwiązałem umowę z Orange na świadczenie usług telekomunikacyjnych. W skrócie, rezygnuję z abonamentu, bo "ograniczenia i limity nie interesują mnie", a w mojej obecnej sytuacji taniej było kupić starter na nowy numer i nie używać starego przez pół roku płacąc jednocześnie abonament, niż rozwiązać umowę przed czasem lub korzystać ze starego numeru. Ot takie ukryte uroki abonamentów telefonicznych.
Dziś rozwiązałem umowę wraz z końcem "okresu promocyjnego" jak to ładnie zostało nazwana i jestem zdziwiony prostotą tego procesu. Naczytał się człowiek w internetach o zachowaniach telekomów w stylu "ty chciej rozwiązać umowę, a my ci kłody po nogi". A to co? A tu nic z tych rzeczy. W skrócie, wyglądało to tak:
- Dzień dobry, chciałbym rozwiązać umowę.
- Dzień dobry, poproszę dowód osobisty... Numer na firmę?
- Tak, na firmę.
- To proszę jeszcze NIP
- Proszę bardzo.
- Dwie kopie dla Nas, proszę podpisać na odwrocie.
- Proszę. To wszystko?
- Wszystko. Do widzenia.
- Do widzenia.Gdzie jest haczyk? Dowiem się pewnie za jakiś czas.
-
Las, mokre liście i wzgórza morenowe
Przez trzy miesiące nie jeździłem na rowerze i nie biegałem. Powody? Różne. Trochę pogody, trochę lenistwa, trochę powodów zdrowotnych. Czy 3 miesiące to duża przerwa? Duża. Bardzo duża. Kondycja poszła w las, kilogramy z lasu wyszły i w efekcie...
W niedzielę przed Świętami wyjazd próbny. Miał byś lajcik. Jakieś 35km po asfalcie i ścieżkach rowerowych z jednym dość długim podjazdem. Ledwo co dojechałem do domu. Nogi siadły, tyłek bolał. Ogólnie: masakra.
Dziś był drugi wyjazd. Etap "górski". Tematyczny: dwie wieże. Miały być dwie, wyszły trzy (Wieża Quistorpa, Wieża Widokowa "Wodozbiór" i Wieża Bismarcka aka Wieża Gocławska). Gdzie się dało po Lasku Arkońskim i innych ostępach leśnych. Po mokrych liściach, glinach i piaskach. Wnioski są takie:
- wyjazdy tematyczne są fajne,
- korba 48T i dzielność terenowa "górala" nie idą w parze,
- stare opony ze zdartym bieżnikiem także nie wpływają dobrze na dzielność terenową roweru,
- mokre liście są śliskie,
- błoto jest śliskie,
- błoto powstałe w gliny jest jeszcze bardziej śliskie,
- może się zdarzyć, że źle zapięte tylne koło odpadnie na podjeździe,
- rozpięty hamulec V-break nie działa,
- ciągle nie jestem pewny czy SPD i jazda w terenie to dobry pomysł,
-
O KitKat słowa trzy
O najnowszej wersji Androida, czyli 4.4 KitKat mówi się dużo. Głównie w superlatywach. KitKat to, KitKat tamto, taki szybki, takie nowe featursy. Choć z drugiej strony, jakoś nie pamiętam zbyt dużej liczby wpisów typu "Właśnie dostałem KitKata i o niebo lepiej z JellyBean". No cóż, ja dostałem KitKata wczoraj. Na Nexus 7 3G. I wniosek jest taki: jeśli ma się dobrze pracujący smartfon/tablet z JellyBean, to nie ma co się napalać na KitKata.
Serio. Osobiście, jak na razie nie widzę żadnej różnicy pomiędzy 4.3 a 4.4. Jeśli nawet jest szybciej, to ja tego nie odczuwam. Nowe funkcje też jakoś tak trochę nie leżą w moim targecie. Za to, zmiany graficzne poszły w złym kierunku. Nowy kolor czcionki paska statusu jest tak nijaki. Mdły. Nie mogę się przyzwyczaić. Choć bardziej boli mnie brak ikon transferu (te małe trójkąty góra/dół) na wskaźniku siły sygnału GSM. Wygląd powiadomień Toast też jest taki nijaki. Szary i wyprany...
Szkoda. Nie powiem, że KitKat jest zły. Bo pewnie nie jest, pewnie jest dobry. Tylko liczba zalet w porównaniu z 4.3 jest zbyt mała aby można było mówić o rewolucji. Choć, jeśli zobaczę KitKata na stary smartfonie z 512MB RAM i jednym rdzeniem, a całość będzie chodziła płynnie z najnowszymi wersjami wszystkich aplikacji to zmienię zdanie.
-
GIT jest git
Jak głosi stare przysłowie programistów, "GIT jest git", choć czasem cierpi na pewną, z mojego punktu widzenia, wadę: bez konsoli ani rusz. Nawet jeśli na co dzień używamy jakiegoś GUI, raz na jakiś czas trzeba z konsoli wklepać te kilka poleceń. Poniżej mój ulubiony zestaw:
Reset lokalnego brancha do brancha zdalnego
git fetch origin
git reset --hard origin/developUsunięcie brancha
Lokalnego:
git branch -d local_branch
Zdalnego:git push origin :remote_branchUsunięcie plików nie dodanych do repozytorium
Tylko plików:
git clean -f
Plików i katalogów:git clean -f -dLokalne ignorowanie pliku
git update-index --assume-unchanged path/to/fileZaprzestanie lokalnego ignorowania pliku
git update-index --no-assume-unchanged path/to/fileWylistowanie lokalnie ignorowanych plików
git ls-files -v | grep ^[a-z]Śledzenie zdalnego brancha
git branch --set-upstream local_branch origin/remote_branch -
2 godziny i 49 minut których nikt mi nie odda
Lubię czytać. Lubię też oglądać filmy. Nie lubie, z założenia, filmów opartych na książkach które przeczytałem i które mi się podobały. Bo bądźmy szczerzy, ciężko jest nakręcić dobry film na podstawie dobrej książki. Najczęściej powstaje płaski twór okrojony z większości smaczków, wątków i tych drobnostek, które czyniły książkę wartościową.
Oczywiście, od tej reguły są wyjątki i czasami powstaje film równie dobry, a może i lepszy niż książka. Przykład? Proszę bardzo, "Skazani Shawshank", "Zielna mila", czy też Trylogia Tolkiena. I właśnie o Tolkienie, Peterze Jacksonie i pierwszej części Hobbita będę dalej pisał.
Trylogia Tolkiena. Epickie trzy książki (OK, pierwsza trochę nudnawa) i trzy równie epickie filmy. Nic dodać, nic ująć. A do tego "Hobbit, czyli tam i z powrotem". Taki prolog do "Władcy Pierścieni" można powiedzieć. Ot książka. Około 250 stron, może mniej, pisane raczej prostym językiem, raczej bez wątków pobocznych. Idealne dla dzieci. Idzie hobbit na przygodę i wraca do domu gdy przygoda już się skończyła. Happy End.
I teraz pojawia się Peter Jackson i ekranizuje Hobbita. I co? Chyba coś nie wyszło. Kilka dni temu obejrzałem pierwszą część. A raczej próbowałem się zmusić, bo powiem uczciwie, nie dałem rady. Po mniej więcej godzinie już tylko monitorowałem ścieżkę dźwiękową i jak działo się coś ciekawszego, to się przełączałem na audio-wideo.
Dlaczego? Co nie wyszło. Czemu film się nie klei? Chyba głównie z powodu kryzysu tożsamości. Do chwili obecnej nie mogę się zdecydować, czy był to film na dorosłych, czy dla dzieci. No niby dla dorosłych, ale piosenka, popisy żonglerki krasnoludów i część postaci krasoludów zupełnie nie pasują do "dorosłego" filmu. Podobnie jak trole co to się w kamień zamieniły. Z dugiej strony, sceny walki nie do końca pasują do filmu dla dzieci. Więc dla kogo to jest film? Nie wiem.
Tak czy inaczej, pierwsza część Hobbita jest po prostu słaba. Słaba i za długa. Stracone 2 godziny i 24 minut których już nigdy nie odzyskam. A drugą część obejrzę za rok. Może. A może nie. Na pewno nie będzie to film na który czekałem. Nie tym razem...







