4,5 kilograma epickiego pieczonego ptaka
Średnio dwa razy do roku (zwykle w okolicach świąt wszelakich) mam ochotę zrobić jakąś bardziej "ambitną" potrawę. Bo ile można jeść schabowe? A to szynka w cieście, a to zupa rybna, jakieś inne pieczone mięsiwo. W tym roku kierunek został wyznaczony jeszcze w listopadzie: ma być duży pieczony ptak. Najlepiej indyk. Tak, indyk to jest to. Ma być duży, pieczony i epicki. Dlaczego akurat epicki? Nie wiem, ale epickość jakoś mi pasuje do wielkiego pieczonego ptaka.
Po ptaka wybrałem się do sklepu już w sobotę rano (Wigilia dla przypomnienia w roku 2013 wypadała we wtorek). Indyka niestety nie było. Były za to gęsi. Mrożone. Z podrobami. Z napisami po niemiecku. Może odrzuty z eksportu?? Tak czy inaczej, za jakieś 55zł stałem się właścicielem 4,5 kilogramowej mrożonej gęsi.
Dalej poszło już jak z górki. Cała noc rozmrażania, natarcie przyprawami i dochodzenie przez cały dzień.
Farsz z kaszy gryczanej, bułki, cebuli i smażonych podrobów. Chcą wzbogacić smak dodałem jedno jabłko i dolałem śliwowicy. Później żałowałem. Jednak smak jabłka i aromat śliwki nie pasował do kaszy gryczanej. Farsz był więc bardziej ciekawostką niż smakołykiem.
A od kanadyjczyków pożyczyłem ostatni detal: "bacon strips, bacon strips, bacon strips..."
A po 4 godzinach pieczenia i polewania tłuszczykiem... dadam...
Gęś wyszła świetnie. Co do mięsa nie mam żadnych zastrzeżeń. Miękka, soczysta, aromatyczna. Szkoda tylko tego nieudanego farszu. Gdyby nie to, byłby genialny obiad dla całej rodziny. No cóż, za 3 miesiące Wielkanoc, będzie znów można się popisać kulinarnie.

