1000 lat po Ziemi
Parafrazując Harrego z jednego z moich ulubionych sitcomów "Trzecia planeta od słońca": "są trzy rodzaje filmów: dobre filmy, złe filmy i filmy których nie widziałem". Dzisiejszego wieczora film "1000 lat po Ziemi", czyli w oryginale "After Earth" awansował z trzeciej do drugiej kategorii.
Po kolei. Lubię filmy SciFi. Bo co tu nie lubić, a bohater dzisiejszego wpisu zdecydowanie jest filmem SciFi. Lubię także Willa Smitha. Bo co tu nie lubić. Will Smith dobrym aktorem jest i dobre filmy na jego koncie to potwierdzają. Lubię też kiedy fabuła niesie ze sobą powiew świeżości. A także kiedy film trzyma się kupy, aktorzy są obsadzeni we właściwych rolach, reżyser ma pomysł i wie jak go zrealizować, a film (już to raz napisałem) trzyma się kupy. I szkoda tylko, że prawie wszystkie te rzeczy zawiodły w przypadku "After Earth".
Jaden Smith, syn Willa Smitha, dobrym aktorem nie jest. A chyba najlepiej świadczy o tym jego mina. Taka sama przez cały film. Ok, jego bohater przez prawie cały czas czegoś się boi, więc przestraszony/zdziwiony/niezbyt rozgarniety wyraz twarzy nawet tutaj pasuje, ale bez przesady. Po 30 minutach miałem już tego serdecznie dość.
Po drugie, ogólne trzymanie się kupy. I z tym jest chyba najgorzej. Aby nie przedłużać, w punktach:
- potwory obcych kierują się strachem ludzi. Feromonami. Więc czemu nie zamknąć żołnierza w hermetycznym kombinezonie? I mamy efekt ducha dostępny dla każdego,
- aj aj aj, pomysł zamknięcia człowieka tak aby feromony nie docierały do potwora jednak się pojawia. Szklana półsfera. Pięknie... Tylko dlaczego kilku takich wynalazków nie ma w każdym domu. Albo lepiej, czemu same domy nie są hermetyczne? I szukaj potworze siedlisk ludzkich,
- gdzie się podziała broń palna? Skoro kilkadziesiąt centymetrów ostrej stali może zabić potwora, to równie dobrze może to zrobić kilka gram ołowiu. Bezpieczniej dla opratora, skuteczniej i taki żołnierz mniej treningu wymaga,
- statek kosmiczny. Wojskowy model. A tylko dwa nadajniki sygnału alarmowego. I żaden nie został wystrzelony przed wejściem w atmosferę. A sama obsługa nadajnika jakaś taka skomplikowana,
- to minęło 1000 czy 1 000 000 lat? Bo zmiany ewolucyjne na ziemi są trochę za duże jak na nędzne 1000 lat,
- zamarzanie wszystkiego co noc? I to tak błyskawicznie, więc jak nic kilkadziesiąt stopni poniżej zera. Więc niby jak rośliny i zwierzęta to wytrzymują?
- drapieżny ptak najpierw porywa bohatera, zanosi swoim dzieciom jako obiadek, a później ratuje przed zamarznięciem samemu przy tym ginąć? R'ly?
I po trzecie. Patos, wyniosłość i sztuczność relacji między ludźmi. Tych wszystkich trzech rzeczy było po prostu za dużo.
Podsumowując, After Earth jest słaby, niespójny, z kiepskim aktorem w roli głównej. Nie polecam. A szkoda, bo historia, choć taka jakich wiele, mogła być całkiem ciekawa, gdyby tylko została inaczej opowiedziana.