Stary laptop żony powoli dożywał swoich dni. W końcu, chyba nikt w HP w okolicach 2006 roku nie podejrzewał, że nx7300 może komuś służyć przez ponad 7 lat. I to w sumie służyć bez większych problemów. OK, bateria padła po 3 latach, porzucenie Windowsa na rzecz Linuxa przedłużyło trochę agonię, bez dodatkowego RAMu już dawno byłby bezużyteczny, ale działał.

"Nowe jest zawsze lepsze", trzeba było więc pomyśleć o czymś współcześniejszym. Tylko i wyłącznie do internetu. Żona z aplikacji nie korzysta, w gry nie gra. Kilka stron internetowych, YouTube, Allegro i na tym koniec. Wymyśliłem więc Chromebooka. Małego, 11 calowego od HP. Dlaczego? Bo mały, lekki, tani, a w dodatku biały.

Pierwszy problem pojawił się w momencie zakupu. W Polsce oficjalnie nie jest dostępny. W Niemczech a owszem, nawet tanio, ale kto by chciał komputer z niemiecką klawiaturą!! W USA też tanio, ale transport, VAT, cło i tak dalej. Nie chciało mi się walczyć. Wybór padł na Wielką Brytanię i ichniejszego Amazona. OK, 100 zł drożej, przesyłka też za stówkę, ale paczka była w Polsce w dwa dni.

Drugi problem pojawił się po rozpakowaniu. Zupełnie wyleciało mi z głowy, że oni tam mają inne wtyczki zasilające. Czyli kolejne 10zł za przejściówkę. Przy okazji okazało się, że HP Chromebook 11 można awaryjnie naładować zwykłą ładowarką micro USB do smartfona. Nie jest to może efektywne, ale działa.

HP Chromebook 11 klawiatura

HP Chromebook 11 widok z góry

A sam Chromebook? Mały, lekki i ładny. HP Chromebook 11

HP Chromebook 11 widok z boku

A jak się sprawuje komputer na którym możemy uruchomić jedynie przeglądarkę internetową? Powiem szczerze, nie jest to rozwiązanie idealne i ma pewne wady. Po pierwsze, nie uruchomimy niczego, co nie jest aplikacją internetową. Niby wszystkie aplikacje mają swoje odpowiedniki w internecie, ale... Nie zawsze i nie zawsze w tej samej lub nawet zbliżonej jakości. OK, zestaw podstawowy dostarcza nam Google wraz z Dyskiem, Dokumentami, Zdjęciami i tak dalej, ale spróbuj człowieku obejrzeć film z wesela nie wrzucając go wcześniej na YouTube. No nie da się.

Po drugie, najszybszy nawet internet jest zwykle wolniejszy od dysku twardego, czy sieci lokalnej. A właśnie, zapomnijcie o dostępie do zasobów sieci lokalnej. Nie da się podmontować udziału samby i już.

Po trzecie, 2GB RAM i mały procesor ARM czasami może nie wystarczać. Zwykle wystarcza, ale czasami się przycina i traci responsywność.

Czy jestem zadowolony? Tak. Nie oczekiwałem nic więcej, a nawet trochę mniej. Za 1000 złotych dostajemy komputer przeznaczony do obsługi ekosystemu Google, na którym przy okazji działają też wszystkie inne strony internetowe. I tylko trochę szkoda, że nie można go kupić w Polsce.

Plusy:

  • solidne 6 godzin pracy na baterii
  • 2 porty USB
  • ładownie przez złącze micro USB
  • dobre wykonanie i mała waga
  • ładny
  • tani
  • chłodzenie pasywne, czyli nic nie szumi
  • wraz z urządzeniem dostajemy 100GB dodatkowej przestrzenie w chmurze Google na 2 lata

Minusy:

  • tylko do internetu i ekosystemu Google
  • 16GB dysku SSD kończy się nadspodziewanie szybko
  • czasami widoczny jest brak mocy obliczeniowej i pamięci RAM