Rewolucji w bateriach nie będzie!
W Sieci regularnie pojawiają się informacje o nowych typach akumulatorów posiadających 3 razy większą pojemność i umożliwiających naładowanie "do pełna" 10 razy krócej. Regularnie, od lat. A co się przez ten czas zmieniło dla nas, użytkowników smartfonów rozładowujących się w jeden dzień, a może i szybciej? Nic. Jest nawet coraz gorzej, smartfony mają coraz większe zapotrzebowanie na prąd, a pojemność baterii jakoś nie rośnie w znaczący sposób. OK, to nowe technologie, które ciągle jeszcze nie weszły do produkcji. I nie wiadomo kiedy wejdą. Nawet jeśli wejdą, to obawiam się, że o baterii ładowanej w 10 minut i starczającej na tydzień pracy możemy zapomnieć na tak długo, aż same gadżety nie obniżą znacząco swojego apetytu na prąd. Dlaczego? Wystarczy odrobina matematyki i znajomość praw fizyki.
Obecnie, czymś w rodzaju standardu w smartfonach jest akumulator litowo-polimerowy o pojemność 1500mAh i ładowarka USB 5V, 1000mA. Przy nierealnym założeniu, że cały prąd ładowarki będzie przeznaczony na ładowanie, a sam proces będzie pozbawiony strat, taki aku powinien naładować się od zera do max w około 90 minut. Około. W rzeczywistości dłużej. Zakładamy jednak, dla uproszczenia, wariant nierealno-optymistyczny i trzymajmy się wersji z półtorej godziny.
Jeśli tą samą baterię 1500mAh chcielibyśmy naładować w 10 minut (9 razy szybciej), prawa fizyki są nieubłagane: prąd ładowania też musi wzrosnąć 9 razy (ciągle ignorujemy podstawowe prawa fizyki) i z 1000mAh robi nam się 9A. Żadna obecna na rynku ładowarka USB tego nie potrafi. Bo i po co? Nie musi.
Idziemy krok dalej i zwiększamy pojemność baterii 3 razy, do 4500mAh. Ciągle chcemy ją naładować w 10 minut. Po raz kolejny kłania się fizyka i prąd mnożymy przez 3. Okazuje się, że potrzebujemy prądu rzędu 27A. 27 amper. To dużo. Bardzo dużo. Mnożymy przez 5V i proszę: pomijając straty mamy piękne 135W. Zdajecie sobie sprawę, jaka potężna to musi być ładowarka? Popatrzcie na zasilacze do laptopów i jeszcze trochę dodajcie do rozmiaru i masy.
Na koniec sprawa zupełnie trywialna: kabelek. Tak, kabelek i wtyczka. Które będą musiały wytrzymać te 27A nie przypominając jednocześnie kabla od odkurzacza. Złącze mico-USB? Śmieszne żarty. Ciekawe jak producenci rozwiążą banalny z pozoru problem złącza ładowarki, które będzie musiało być dużo (dużo) większe od stosowanych obecnie. W coraz cieńszych smartfonach. A ścieżki zasilające w telefonie? Układ kontroli ładowania które też będzie musiał te 27A wytrzymać.
Podsumowując: z fizyką nie wygrasz i ładowanych w 10 minut smartfonach z mocniejszą niż obecnie baterią zapominamy. Na długo. Bardzo długo...